Łysienie krępuje. Nie wszystkich, ale wielu. Krępuje i martwi, bo ona chciałaby podczas miłosnych uniesień zanurzyć palce we włosach, ale … no właśnie – nie ma tych włosów.
Najnowsze statystyki mówią, że jesteśmy jednym z najbardziej łysiejących narodów świata – plasujemy się na 8. miejscu, tuż za Czechami, Hiszpanami, Niemcami, Francuzami, Brytyjczykami, Amerykanami i Włochami. Niby nie najgorzej, ale też nie najlepiej. Czy w ogóle może być lepiej?
Geny, geny, geny
Szczególnie duże utrapienie to puste przestrzenie na czubku głowy. Najczęściej odpowiada za to dziedziczność – to w genach otrzymujemy nadwrażliwość komórek włosa na hormon o nazwie DHT, czyli dihydrotestosteron. Ten typ łysienia nazywany jest androgenowym i wraz z zakolami stanowi aż 95 proc. przypadków utraty włosów u mężczyzn.
Duży wpływ na powstanie DHT ma katalizator 5α reduktazy, który przyczynia się do transformacji testosteronu. W efekcie dochodzi do miniaturyzowania mieszków włosowych i szybszego ich wypadania. Dokładny mechanizm działania DHT nie został jeszcze niestety w pełni zbadany i opracowany, tym trudniej wskazać na odpowiednią i przynoszącą wymierne rezultaty metodę radzenia sobie z problemem łysienia.
Krok po kroku
Działanie hormonu DHT u osób wrażliwych przybiera na sile po ukończeniu 30. roku życia. Zauważalne jest wtedy cofanie się linii włosów na skroniach i czole, a następnie, w największych obszarach, na czubku głowy. Proces produkcji nowych włosów ulega wyraźnemu opóźnieniu, aż ostatecznie dochodzi do jej zaprzestania.
Czy da się uratować fryzurę?
To pytanie zadają sobie codziennie zapewne wszyscy łysiejący mężczyźni. Cóż, sprawa nie jest prosta, gdyż, jak to się mówi, „genów nie oszukamy”. Skuteczne leczenie utrudnia fakt, że nie wszystko, jeśli chodzi o działanie hormonu DHT, zostało odkryte. I tak, obecnie mamy do dyspozycji zwykle przynoszące pewne efekty, choć bardzo drogie zabiegi chirurgiczne i laserowe polegające na przeszczepie włosów, terapię hormonalną, suplementację dostarczającą włosom właściwych substancji odżywczych, czy też metody zastępcze: doczepianie włosów oraz tupecik – archaiczny, ale wciąż jeszcze „w obiegu”. To, którą metodę wybierzemy, zależy od wielu czynników, w tym predyspozycji zdrowotnych (fizycznych i psychologicznych), a także zasobności naszego portfela.
Warto próbować. W końcu nie mamy nic do stracenia, a możemy zyskać nowe włosy.